O blogu

Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.

niedziela, 5 maja 2013

W krainie misia (Bieszczady) - epizod przedostatni


Dobiliśmy do domu, dlatego pojawiły się zdjęcia. Jestem zaskoczony naszą prędkością z dzisiejszego dnia. O 7.30 wyjechaliśmy spod Zagórza, a 6 godzin później byliśmy już w Rzeszowie. Średnia z jazdy wyszła, jak na nas imponująca- 19,7 km/h. Przyznaję, że jechało się dzisiaj pięknie, przed południem nie było jeszcze dużego ruchu i pogoda zdecydowanie sprzyjała. Nawet to, że miałem tylko 3 biegi nie przeszkadzało mi specjalnie. Tylko w okolicach Niebylca ciągnąłem za linkę, aby wskoczyć na lżejsze zębatki. Swoją drogą nie spodziewałem się, że manetka od tylej przerzutki tak po prostu zdechnie po 24500 km. Wszystko ma swoją wytrzymałość. W przeciwieństwie do rowerów, przynajmniej Sabinie i mi dopisywało zdrowie. Nie powiem, momentami było ciężko, ale wyjazd jest zdecydowanie na plus. Udało się zobaczyć kolejną część Bieszczad, które o tej porze roku mienią się w przeróżnych odcieniach zieleni.


Kilka cyferek z naszej podróży:
- przemierzony dystans rowerem -> 283 km
- najniższa temperatura -> + 8°C
- noclegi pod dachem -> 0
- przebite dętki -> 1
- ilość wypitej coli w łykach -> 0 (lekarz mi zabronił)
- ilość wypitego słodkiego picia w gulach -> 48
- zjedzone pstrągi -> 2
- liczba złapanych kleszczy -> 1
- liczba rozjechanych kotów -> 3 (nie przez nas)


Zrzutu z loggera GPS tym razem nie będzie. Utraciłem znaczną część danych, w dodatku zepsuł mi się wyłącznik i nie bardzo wiem co z tym badziewiem zrobić. Poniżej zamieszam trasę jaką przejechaliśmy na rowerach (nakreśliłem ją ręcznie).

Wcześniejsze posty bez zdjęć (wysyłane z komórki) poprawie na czasie. Jak będzie gotowa galeria z wyjazdu, to dam o niej znać w oddzielnym poście. Narazie potrzebuję trochę czasu na przekopanie zdjęć ;).



 



sobota, 4 maja 2013

W krainie misia (Bieszczady) - Dzień 3

Było ciężko i tak naprawdę zabawa zaczęła się wczoraj. W piątek po porannej Mszy Świętej udaliśmy się do chyba jedynego otwartego sklepu w Ustrzykach Dolnych. Zrobiliśmy zapasy i popędziliśmy do Czarnej. Nie wiem co było w powietrzu, ale ciężko się jechało. W Czarnej w miejskim parku na chodniku zjedliśmy drugie śniadanie i po wypitej herbacie odbiliśmy na Małą Pętle Bieszczadzką. Duchota w powietrzu sprawiała, że lekko się nie jechało- piliśmy wodę bez opamiętania. W Polanie skręciliśmy na południe do Zatwarnicy. Na drodze zrobiło się nieco luźniej, towarzyszyły nam tylko drzewa i miejscami retorty, co to węgiel na grilla wypalają. W przerwie na obiad wysuszyliśmy namiot i zjedliśmy przyzwoite klopsiki ze słoika. Kilkadziesiąt minut później, chmury zasłoniły niebo i zrobiło się całkiem odludnie. Przez 8 km nie spotkaliśmy żywego ducha. Gdybym miał się wypowiedzieć na temat oznaczeń bieszczadzkich szlaków pieszych i rowerowych to powiem, że są przyzwoite, ale zdarzają się momenty, że bez mapy byłoby cieżko. Wczoraj pod wieczór zobaczyliśmy Połoninę Wetlińska z bliska i 2 min później zaczęło lać. Cyklicznie przechodziły burze z deszczem i do samego zmroku napieraliśmy urokliwą drogą wzdłuż Sanu. Nie natknęliśmy się na misia i całe szczęście, ale zobaczyliśmy łanie, daniela i salamandry. Tuż przed ciemnością rozbiliśmy namiot przy jakiejś bocznej drodze. W nocy padało, a ranek przywitał nas widokiem lasów spowitych w chmurach.
 Dzisiejszym naszym celem był Rezerwat Sine Wiry. Dużo się tam zmieniło ostatnimi czasy. Przede wszystkim pojawił się asfalt na wjeździe i nowa kamienista droga. Tablice informacyjne również zostały odświeżone, co cieszy. Dobrze, że ktoś to ma na oku. Z Sinych Wirów pojechaliśmy do cerkwi w Łopience. To miejsce również pięknieje i wywołuje dyskusje o jego dalszym przeznaczeniu. Dowiedzieliśmy się, że istnieje grupa osób, która walczy o zachowanie charakteru tej świątyni w takiej formie jakiej jest teraz. I dobrze, nie potrzeba tam komercji. Wyjeżdżając z Łopienki pożegnaliśmy takie zapuszczone Bieszczady. Wraz z asfaltem szybko pojawiły się noclegi, zajazdy i Jezioro Solińskie ze swoimi "atrakcjami". Po drodze musieliśmy spróbować lokalnego specjału- smażonego pstrąga.

Teraz będzie nieco od strony technicznej. Wczoraj padł wyłącznik w moim loggerze GPS. Rozebrałem to "pudełko" i będzie ciężko to naprawić. Teraz, żeby wyłączyć tą gadzinę, muszę wyciągać baterie. Dziś niestety straciłem część danych z tego urządzenia. Rowery, też pokazały swój bunt. W Sinych Wirach Sabina złapała kapcia, a Ja pod Hoczewem straciłem prawą manetkę, co obsługuje kasetę. Po rozkręceniu tego mechanizmu wypadł mi jakiś pęknięty metalowy fragment i nie ma mowy o naprawie tego ustrojstwa. Ustawiłem przerzutkę z tyłu na piątą koronkę i muszę jakoś te 90 km dojechać do domu. Na szczęści mam 3 sprawne koronki korby, więc mam 3 biegi.
W Bieszczadach obudziły się już wszelkiej maści owady. Nie przypuszczałem że tak szybko. Widziałem już dwa kleszcze, jednego nawet wyciągałem ze skóry. Dziś cały dzień było rześko i nawet nie było za bardzo kiedy wysuszyć namiotu. Mam nadzieję, że jutro będzie cieplej.



P.S. Przemek nie wiem gdzie Ty tą prognozę pogody wyczytujesz, ale narazie świetnie się sprawdza- dzięki.
Pozdrawiamy ze wzgórza spod Zagórza, 300 metrów od drogi krajowej nr 84. Spokojnej nocy.

czwartek, 2 maja 2013

W krainie misia (Bieszczady) - Dzień 1

Ukręciliśmy dzisiaj 70 km i szczerze mówiąc jestem padnięty. Sabina też jest trochę zmęczona. Po wyjściu z pociągu w Przemyślu od razu kierowaliśmy na południe. Dobiliśmy do Ustrzyk Dolnych i tutaj wyhaczyliśmy miejscówkę pod lasem, z dala od domów. Pogoda cały dzień nam dopisywała. Słońce delikatnie przygrzewało przez filterek z chmur, a temperatura w porywach dobijała do 22°C.
Z trudniejszych pokonanych podjazdów, to zdecydowanie dał nam popalić podjazd na Kalwarię Pacławską i droga z Fredropolu do Arłamowa. Ta druga biegnie przez całkiem pozapuszczane tereny. Nic, tylko asfalt i drzewa. Tam gdzie jest trochę więcej cywilizacji to i pojawi się jakiś sklep. W jednym z nich zostałem mocno zaskoczony bo 1/5 półek stanowiła alkohol. Ilość gatunków była spora, bo można było kupić taniego sikacza, jak i Napoleona. W sumie to co tu innego można robić jak nie ma się pracy, ani gospodarki.
Wiecie co lubię w spaniu na dziko ??. Lubię tą bliskość natury i zapach namiotu. Od razu przypominają mi sie stare dobre czasy ;). Kończę bo oczy same mi się zamykają. Dobranoc

środa, 1 maja 2013

W krainie misia (Bieszczady) - prolog


Udało się. Wreszcie dobiliśmy do wydarzenia, które w naszej kulturze nazywane jest "długim łikendem". Jest trochę wolnego, pogoda może dopisze więc trzeba spróbować swoich sił na rowerze.
Tym razem kierunek będzie południowy, dokładnie mówiąc bieszczadzki. Bliskość tego terenu sprawia, że łatwo tam dotrzeć ...tak to przynajmniej wygląda z naszej perspektywy. Z "naszej", bo nie jadę sam, a z Sabiną. Większość gratów (namiot, śpiwór, kuchenka) jest już popakowana i jak nic się nie zmieni to jutro przed południem dotrzemy PKP do Przemyśla. Stamtąd wzdłuż wschodniej granicy pojedziemy na rowerach w Bieszczady. Trasa jest otwarta, jakiejkolwiek spinki i parcia nie przewidujemy. Będziemy się chcieli po prostu pozapuszczać trochę w tamtejsze zakamarki.
Problemów sprzętowych raczej się nie spodziewam. Wymieniłem cały napęd i założyłem nowe tylne koło bo stare ma już zdartą obręcz i może strzelić. Rower Sabiny również jest w dobrej kondycji. Problemem może być pogoda bo tą trudno przewidzieć i moje zdrowie. Od początku roku borykam się to z przeziębieniami, to z kręgosłupem i obiecuję że masakry robić nie będę. Jadę z kobietą i postaram się zachowywać ;). Zważyłem z ciekawości moje spakowane sakwy i wskazówka zatrzymała się na 27 kg. Ciesze się, że mam sprawny rower bo będzie miał co ciągnąć.

Jeśli warunki pozwolą to będą zamieszczał wpisy z drogi za pośrednictwem MMS'ów. Mam nadzieję, że w jakiś krzakach natknę się na zasięg, a nie na jakiegoś kleszcza czy niedźwiedzia. Gwoli jasności, nie planujemy żadnych spotkań z tymi stworzeniami.
Życzcie nam ciepła, pary w nogach i wiatru w plecy. Do usłyszenia