I co ?. I wiosna weszła z impetem !. W piątek był jeszcze przymrozek, ale za dnia zrobiło się już bardzo ciepło. Zamknięcie sklepów w niedziele ma ten pozytywny aspekt, że ludzie tłumnie wyszli na ulicę. Kolejki do lodziarni sięgały już 30 metrów, a mamy dopiero kwiecień. Brakuje nam czasu ostatnio, ale dopompowaliśmy powietrze do kół i ruszyliśmy do Łańcuta. Jazda starą "4" to żadna przyjemność więc pojechaliśmy bocznymi drogami. Wystartowaliśmy z Załęża.
Przez kilka kilometrów jechaliśmy szlakiem Green Velo. Odcinek jest zadbany i dobrze oznaczony.
Boczne drogi mają ten plus, że ruch jest niewielki i jest troche więcej zieleni, choć narazie to blady odcień. W Strażowie uświadomiliśmy sobie, że od początku mamy wiatr w twarz. Jakby tego było mało, zjechaliśmy ze szlaku i nawierzchnia zmieniła się z asfaltu w paskudne kamienia. Dalej było tylko gorzej - grząski piasek.
Na szczęście przed Krzemienicą znaleźliśmy alternatywną drogę. Wjazd do Łańcuta to była już tylko formalność. Zaskoczyły nas tłumy na ulicach i w parku zamkowym. Długo nie zagrzaliśmy tutaj miejsca bo zamek i jego otoczenie jest nam znane. Jak ktoś lubi pikniki, to jest to idealne miejsce. Trzeba tylko pamiętać, że na terenie posiadłości Lubomirskich jest zakaz spożywania napojów "wyskokowych" i trzeba prowadzić rowery. O przestrzeganie przepisów dba Straż Zamkowa i robi to skutecznie.
W drogę powrotna wybraliśmy się przez Kraczkową. Zauważyliśmy, że nawet pod Łańcutem powstają osiedla pomiędzy polami. Byliśmy pewni, że ta przypadłość obowiązuje tylko w Rzeszowie, ale nic podobnego.
Mimo dostępności GPS'u pobłądziliśmy trochę i nasza buteleczka wody zrobiła się pusta. Na szczęście małe wiejskie sklepiki są wyjęte spod nowego prawa i ich właściciele "zacierają ręce" w niedziele. Na słonych paluszkach i mineralnej dociągnęliśmy do Rzeszowa. Ku naszemu zdziwieniu wiatr nie zmienił kierunku i sprzyjał nam aż do samej Słociny.
Długa zima i obijanie się sprawiły, że po 30 km jazdy poczuliśmy się zmęczeni. Sabinkę zaczęło odgniatać siodełko, a u mnie odezwały się nadgarstki. Niech was nie zmyli poniższy wykres - ta trasa była po płaskim. 300 metrów przewyższeń na tym dystansie to żadna trudność. Po naszej formie z tamtego roku nic nie zostało i jeśli myślimy o ambitniejszych wyjazdach to pora brać się za robotę. Liczymy, że przyroda nie skuje się już mrozem i krajobraz w końcu wypełnią głębokie barwy. Będą jeszcze lepsze warunki do jazdy i do robienia zdjęć. Do usłyszenia
Poniżej zrzut z loggera GPS: