Wygnietliśmy się w aucie, ale sprawnie dotarliśmy do Rabki-Zdroju. Plan na dzisiaj był prosty - Turbacz (1310 m n.p.m.). Jak dwa tury zaczęliśmy od mozolnego kręcenia pod górkę. Informacja, że od szczytu dzieli nas jedyne 17 km, trochę nas podłamała. Po drodze minęli nas chyba wszyscy piechurzy i rowerzyści. Nic dziwnego - nikt nie miał tak załadowanych sakw jak my. Po 6 godzinach wjechaliśmy na szczyt, a w zasadzie wtoczyliśmy rowery. Stromizny były tak duże, że we dwie osoby pchaliśmy jeden rower. Czerwony szlak nie nadaje się na rower z sakwami. Wczoraj lało tu cały dzień i woda wciąż płynęła pod butami. Wyrypa jak ta lala. Skomentowaliśmy to, że normalni ludzie wychodzą na szczyt, nienormalni wjeżdżają z sakwami, a sprytni zjeżdżają w dół. Na szczycie świeciło słoneczko, ale widoczność była ograniczona. Zjedliśmy jeden słoik i zjechaliśmy do Lubomierza. Zabrzmi to banalnie, ale rozbiliśmy tu namiot w młodym lesie, umyliśmy się wodą z butelki i jesteśmy szczęśliwymi ludźmi. Nawet kanapka z pasztetem smakowała wybornie. Dobranoc
O blogu
Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz