Podsumowanie
Przyznam się, że Beskid Niski dał nam w kość. Na szczęści my i rowery dzielnie znieśliśmy tą podróż, chociaż nie obeszło się bez strat. W środę przed startem pourywały nam się gumki od stelaża w namiocie. Do 21.30 trwała naprawa, ale udało się. Z innych braków, to drugiego dnia gdzieś zgubiłem gumkę z muszli ocznej od aparatu, a dziś rano zyskałem kleszcza na barku. To czwarty dziad w tym sezonie i jestem zdania, że gdybyśmy nie stosowali repelentu to byłoby ich jeszcze więcej. Tego robactwa jest od zawalenia, ale to nie może być powodem żeby się zamknąć w mieszkaniu (w miejskich parkach też są kleszcze).
Swobodę podróżowania na rowerze tak naprawdę trudno porównać z czymś innym. Chcesz to jedziesz, jesteś śpiący to śpisz. W zależności od chęci, albo kimasz za krzakami albo na wzgórzu z blaskiem księżyca. Realnie patrząc doszliśmy do niezłej wprawy z rozbijaniem namiotu i przy obecnej długości dnia optymalna pora na miejscówkę to 19.30. Wtedy jeszcze całą akcje można zrobić bez udziału latarki.
Kilka wspólnych liczb z Beskidu Niskiego
liczba kilmetrów na rowerze -> 228 km
liczba przebitych dętek -> 0
ilość wypitej Coli -> 1,75 L
ilość wypitych Wysowianek, Celestynek -> ... dużo
wchłonięte słodkości -> 1 "szynkers" i paczka kasztanków
polecane dania ze słoików -> gołąbki z Łowicza.
Poniżej mapa ukręconej trasy na rowerach i kilka zdjęć. Reszta zdjęć pojawi się mam nadzieję niebawem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz