Wróciliśmy z wyprawy, albo może nazwijmy to lepiej z "wyrypy". W trzy dni wjechaliśmy na trzy górki, choć należałoby powiedzieć wtarabaniliśmy tam rowery. Trzy razy spaliśmy pod gwiazdami i nie były to bynajmniej gwiazdki przy nazwie hotelu. Przez trzy dni każde z nas zużyło trzy litry wody do mycia (cóż za oszczędność) i ze trzydzieści litrów wody do picia. Upały w połączeniu z podjazdami dały nam popalić, ale finalnie zakończyliśmy eskapadę z uśmiechem na ustach i odgniecioną pupą. Nie obyło się bez przygód: znowu nawalił logger, oszukała nas mapa, którą mieliśmy bo zamiast asfaltu znaleźliśmy rozsypaną ziemię i trawę po pas. Mimo to świetnie poradziliśmy sobie w nawigacji i ani razu nie użyliśmy GPS'u. Na drodze spotkaliśmy dużo uprzejmych osób, które chciały nam pomoc, albo doradzić gdzie jeszcze możemy pojechać. Jeden pan zaproponował nam nawet ciepłe mleczko od kózki. Została nam do zrobienia fotorelacja i wyprawa byłaby zakończona, gdyby nie spór o to co otarło się o nasz namiot w pierwszą noc. Sabina twierdzi, że to rosły niedźwiedź, ja jestem zdania, że mała sarenka. Pewnie nigdy się nie dowiemy co to było... . Najważniejsze, że namiot wyszedł z tego bez szwanku.
P.S. Pozdrowienia dla pana traktorzysty ze Śmierciaków, który o 3,50 nad ranem kosił łąkę i raczył nas melodią silnika ze swojego Fergusona.
Poniżej mapka do naszej przebytej trasy na rowerach.
Błądzenie i plątanie się pominęliśmy
Galeria z wyjazdu tworzy się i powinna się niebawem pojawić, a póki co zamieszczamy kilka zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz