O blogu

Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.

wtorek, 12 lipca 2016

R jak Romania (Dzień 7-8)

Od rana metr po metrze pieliśmy się po Transalpinie, mijając przegrzane samochody. Trzeba przyznać, że od południa Trasnalpinia jest ostrzej poprowadzona od Transfagarsan. Na szczęście im wyżej tym chłodniej, a pogoda była piękna. W rozbudowującej się Rancy uzupełniliśmy wodę. Miasteczko przypomina taki kurorcik, jest tutaj nawet stok narciarski. Sądząc po niektórych budynkach ich właściciele przestrzelili się w inwestycjach i dużo budynków od dłuższego czasu niszczeje niedokończona. Od wysokości 1700 m n.p.m. zaczęły się serpentyny i poziom chmur. Im bliżej przełęczy Urdele tym słabsza widoczność i temperatura wynosząca 10 stopni. Przy widoczności sięgającej kilkudziesięciu metrów osiągnęliśmy szczyt 2136 m n.p.m. Nie widzieliśmy żadnej tablicy, słupka czy czegoś innego. Po prostu w pewnym momencie droga przechodzi płynnie w dół, a wartość maksymalnej wysokości odczytujemy z GPS'a. Gwoli uzupełnienia: Transalpina jest wyasfaltowana od jakiegoś czasu i można tam spokojnie wjechać osobówką, albo motocyklem. Grunt to mieć sprawny układ chłodzenia. O ile Transfagarsan ma spektakularnie poprowadzone serpentyny, tak Transalpina przebiega po pagórkach dając szeroki widok na całe połacie terenu. Trudno jednoznacznie stwierdzić, która jest ładniejsza. Na jednej i drugiej trasie minęła nas setka motocyklistów, choć na Transfagarsan ruch był zdecydowanie większy. Na zjeździe z Transalpiny spotkaliśmy jedynego rowerzystę tego dnia. Nazywał się In Chihun jest Koreańczykiem i od roku jest w rowerowej podróży. Przez Europę dalej przez Afrykę i Amerykę Południową zmierza do Ameryki Północnej. Jego rower z bagażem waży tyle, że nie da się go podnieść. Niesamowity facet i nie źle zakręcony. Po południu zjechaliśmy do poziomu lasu i zaczęło padać. Nad sztucznym jeziorem Lacul Oasa na zapuszczonej drodze rozbiliśmy w deszczu namiot. Kiedy wykonywaliśmy nasz namiotowy rytuał czyli spinanie rowerów, mycie, łasuchowanie nagle po błocie i po wertepach zjeżdża do nas VW Transporter na hiszpańskich blachach. Wyskakuje z niego 8 kolesi i biegnie na brzeg. Pompują ponton i z sieciami wypływają na jezioro. Była lekka konsternacja bo nie wiadomo co myśleć w takiej sytuacji. Panowie odmachali nam "Cześć", po czym weszliśmy do namiotu i zasnęliśmy jak małe dzieci. Obudziliśmy się siódmego dnia w tym samym miejscu i kontynuowaliśmy nasz zjazd z Transalpiny. Rankiem było zimno, bo temperatura wynosiła 10 stopni. Nie było szans wysuszyć rzeczy po wczorajszym deszczu dlatego suszenie prowadziliśmy w południe. Nadarzył się po drodze sklep więc uzupełniliśmy poziom energii wcinając na przerwie słoik nutelli i bochenek chleba. Po południu w Alba Iulia odwiedziliśmy gród. O ile na niektórych wioskach widać budowlany rozpiernicz, tak w miastach Rumunii wiedzą jak wydawać unijne pieniądze. Gród z katedrami, przyciętymi trawnikami i karpiami koi w stawach robi niesamowite wrażenie. Miasto miało swój historyczny udział w przyłączeniu Siedmiogrodu do Rumunii w 1922 roku i uznaniem dnia 1 grudnia jako Dzień Niepodległości. Pod wieczór klasycznie znaleźliśmy miejscówkę na uboczu obok zarośniętych, zardzewiałych torów kolejowych. Rozbiliśmy namiot i zacząłem brać prysznic z butelki, gdy obok przemknął pociąg wypełniony ludźmi. Krzaki nie były za gęste i stało się jasne, że tory są w użyciu, a miejscówka nie taka ukryta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz