O blogu

Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.

niedziela, 2 lipca 2017

Adriatyk tour - (Dzień 12-13)

Po licznych perturbacjach wróciliśmy do domu. Poniżej zgodnie z zapowiedzią umieszczamy relacje z brakujących dni. Wciąż wszystko jest jeszcze żywe w naszej świadomości, dlatego na podsumowanie podróży przyjdzie czas.
12-ego dnia po ulewnej nocy kontynuowaliśmy nasz podjazd na wyskość 600 m n.p.m., aby później zjechać na chorwacki wybrzeże. Pierwszy raz musieliśmy suszyć namiot podczas tej podróży. W nocy była burza, która przetoczyła się nad naszą miejscówką. Był lekki strach, ale na szczęście 300 metrów wyżej była stacja przekaźnikowa, więc pioruny miały w co trafiać. Naszym kolejnym celem nad Adriatykiem była turystyczna miejscowość Podgora. Na zjeździe zobaczyliśmy, że krajobraz zmienił się od naszej ostatniej wizyty tutaj. Tydzień temu w okolicy Makarskiej wybuch pożar. Ogień strawił kilkaset hektarów lasów. We wcześniejszym wpisie pisaliśmy, że baliśmy się odpalić kuchenkę tutaj- tak było sucho. W tym momencie nie wygląda to ciekawie, ale wychodzi że strażakom udało się uratować zabudowania. Nie widzieliśmy żadnego spalonego domu, co najwyżej stopione słupki przy drodze. Po zjeździe do Podgory zaczęliśmy szukać pierwszej miejscówki pod dachem, z prysznicem, drzwiami i czterema ścianami. Początkowo trafialiśmy, wszędzie gdzie był brak wolnych miejsc, albo były zawrotne ceny. Nie potrzebowaliśmy wiele, bo i tak nie będziemy siedzieć w wynajętym pokoju. Za szóstą próbą udało nam się znaleźć przytulne gniazdko z własną kuchnią i łazienką u starszej sympatycznej Pani. Po kąpieli w ciepłym morzu, przy falach które nas przewracały wzięliśmy się za małą naprawę rowerów. Wymiana klocków hamulcowych, regulacje i smarowanie przebiegły pomyślnie. Wszystko to po to, aby nazajutrz (Dzień 13) nadprogramowo wjechać na najwyższa górę Biokova - górę Świętej Julii. Finalnie gdzieś coś źle przeczytaliśmy bo okazało się, że to jednak góra Świętego Jerzego (Sveti Jure) z wierzchołkiem na wysokości 1762 m n.p.m. Nie sądziliśmy, że na wybrzeżu dalmatyńskim, gdzie góry wchodzą do morza są takie wysokości. Na szczyt, gdzie jest stacja nadajnikowa i cerkiew Św. Jerzego prowadzi najwyżej położona droga asfaltowa w Chorwacji. Liczy 23 km długości i dla nas to był start z poziomu morza, czyli zero. Wystartowaliśmy w naszym stylu, czyli pobudka o 5.00. Tym razem jedziemy na lekko bez sakw. Wjazd na teren Parku Narodowego Biokovo jest płatny: 25 KUN za rower lub 50 KUN za każdą osobę w samochodzie. Nie mamy za złe Chorwatom, że robią na tym biznes bo to fajna atrakcja, a widoki są bajeczne. Warto tam się wybrać, w ramach przerwy od leżenia na plaży. Na wąskiej drodze na szczyt mijaliśmy dużo rowerzytów, motocyklistów i samochodów z Polski, Niemiec, Czech, Holandii, etc. Poza Sabinką była tylko jedna rowerzystka... na elektrycznym fullu. Podjazd na szczyt zajął nam 6 godzin i trwał dłużej niż zakładaliśmy. Nachylenia momentami przekraczały 12%, a temperatura na górze spadła do +22°C. Mimo niższej temperatury słońce paliło bardzo mocno. Gość od biletów miał racje, żeby zabrać olejek z mocnym filtrem. Na wierzchołku przy dobrej widoczności po jednej stronie widać wyspy na morzu, a po drugiej miasteczka rozsiane po stałym lądzie - sceneria jest tutaj zupełnie odmienna, niż ta na poziomie morza. Poniższe zdjęcia to tylko namiastka klimatu, jaki nam towarzyszył podczas tych dwóch dni. Dziś jeszcze kąpiel w ciepłym morzu i jutro lecimy do Splitu na nocny pociąg do Zagrzebia, gdzie czeka na nas samochód.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz