O blogu

Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.

niedziela, 14 września 2014

Pomyśleliśmy o Przemyślu

Beskid Sądecki narazie nam nie wypalił. Ostatnie dni były trochę napięte. Dużo roboty, pogoda nieletnia... aż się chciało wyrwać za miasto i pośmigać w nieco innej scenerii. Pogoda w pierwszą sobotę września dopisywała, więc nie czekając na nic, zdecydowaliśmy się pośmigać z Sabiną po Przemyślu i okolicy. Niby to tylko jeden dzień, w zasadzie kilka godzin, ale zawsze to jakaś odmienność od rzeszowskich bulwarów ;).

Poniżej mapa trasy i link do fotorelacji


Fotorelacja z jednodniówki  >>LINK

środa, 23 lipca 2014

Rowerowy Beskidek Sądecki

Nasz urlop powoli dobiega końca. W tym roku razem z Sabinkiem postawiłem na polskie Tatry. Rzecz jasna, naszym podstawowym środkiem lokomocji były... auto-nogi, bo rower i Tatry to rozwiązanie co najmniej kiepskie. Wycieczka w góry, pomimo obaw o pogodę i kondycję udała się nam. W ciągu 6 dni weszliśmy tam gdzie chcieliśmy wejść i "styraliśmy się" do zadowalającego poziomu :). Jednym słowem wyjazd udany, pomimo że niekiedy trzeba było wstać o 4.00 rano.
Wróciliśmy do Rzeszowa, upraliśmy łachy, odpoczęliśmy 2 dni i przygotowujemy się do kolejnych wojaży. Tym razem będzie to Beskid Sądecki na rowerach. W 2012 roku miałem okazję przejechać przez niego razem z Grzegorzem. Teraz pojeździmy tam nieco bardziej. Startujemy jutro rano samochodem do Krościenka nad Dunajcem. Tam przypinamy sakwy i ruszamy na rowerach w teren. Udało mi się zejść z wagi bagażu i moje "toboły" ważą tylko 19 kg. Kolejny post pojawi się już z drogi za pośrednictwem MMS (pod warunkiem, że technika nie nawali). Poniżej kilka zdjęć z tatrzańskiego wypadu. Do usłyszenia

Aktualizacja 24-07-2014 16:30
Narazie nie wyjechaliśmy z Rzeszowa. W minioną noc spadło za dużo deszczu, żeby móc spokojnie przemierzać szlaki na rowerze. Czekamy na rozwój sytuacji do piątku i wtedy zobaczymy. Pozdrawiamy

Aktualizacja 25-07-2014 10:30
Odpuszczamy !. Pogoda jest niepewna. O ile w tym momencie nie pada, to szlaki są mokre i błotniste. Żadna frajda zmagać się przypakowanym rowerem z bajorem. Temat narazie porzucamy i rozpakowujemy sakwy :(. Tymczasem poniżej kilka zdjęć z tatrzańskich spacerków.








 



 

środa, 4 czerwca 2014

Roztocze, rowerem łuk zatocze - epilog

Miło mi poinformować, że galeria zdjęć z trzydniówki po Roztoczu właśnie została opublikowana. Sam jestem zdziwiony, że nie trwało to pół roku, ale duża zasługa w tym, że jestem aktualnie skazany na wypoczywanie ;).
Zapraszam do fotorelacji. Link poniżej:

http://ciosna.dphoto.com/#/album/076a5s/photo/23731478

Pozdrawiam

niedziela, 4 maja 2014

Roztocze, rowerem łuk zatoczę - epizod przedostatni

Wczoraj wieczorem, po 3-ech dniach zakończyła się nasza podróż po Roztoczu. Dlaczego skończyliśmy dzień wcześniej (3 maja) ??. Ano dlatego, że pogoda znacznie się pogorszyła. W ostatnią noc wiał wiatr i temperatura spadła do +4,5°C. Poranek trzeciego dnia znowu przywitał nas deszczem. Obudziliśmy się o 7.00. Zjedliśmy śniadanie w namiocie, zagraliśmy w "Statki" (Sabina mnie ograła) i czekaliśmy jak przestanie padać. Po 9.00 przestało na chwilę kropić i błyskawicznie zwinęliśmy cały majdan. O 10.00 byliśmy ponownie w Zwierzyńcu. Po Mszy Św, dalej kropiło i nie zanosiło się, że będzie słoneczniej i cieplej. W takich warunkach nie ma mowy o jeździe po leśnych szlakach, a w planach była jazda po janowskich lasach. Podjęliśmy decyzję, że wracamy do domu i spróbujemy wrócić do Rzeszowa w jeden dzień. Temperatura w porywach sięgała 11°C, cyklicznie kropiło i przestawało, ale dało się jechać. Po 20 km jazdy byliśmy w Biłgoraju i pojawiało się lekkie zaskoczenie. Miasto jest bardzo zadbane. Wybrukowanie chodniki, szerokie ścieżki rowerowe, całość wygląda nieźle. Dalej, darliśmy drogami wojewódzkimi przez Harasiuki, Krzeszów i Groble. Z racji płaskiego terenu i niewielkiego ruchu jechało się przyjemnie. Nawąchaliśmy się powietrza z lasu za wszystkie czasu. W Kamieniu wylądowaliśmy na krajowej "19". Na schodach tamtejszej remizy usmażyliśmy jajecznice i ostatnią prostą pociągnęliśmy do Rzeszowa. Przy finiszu niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami i znowu zaczęło kropić. Temperatura spadła do 7°C. Decyzja o szybszym powrocie była słuszna. Trochę bałem się tego dystansu 120 km, ale udało się ukręcić bez przeszkód.

                                                               *  *  *
Podsumowanie
Roztocze jest przyjemną odskocznie od pagórków, ale na dłuższą metę byłoby mi ciężko wytrzymać bez 10%-owych podjazdów. To miejsce jest stworzone do rekreacyjnej jazdy i jak ktoś skupi się tylko na asfaltowych nawierzchniach to spokojnie może kręcić duże dystanse. Spodziewaliśmy się, że będą tu lasy i one rzeczywiście są i to w nadmiarze. Jedziesz 2 km przez las prostą drogą, bierzesz zakręt i znowu jedziesz 2 km przez las. Niestety również i tutaj są spore ilości kleszczy. Przed wejściami do lasów pojawiły się nawet tablice ostrzegawcze. Nie ma żartów z tymi stworzeniami. Staraliśmy się uważać jak tylko się da, momentami może do przesady i udało nam się uniknąć ukąszenia. Na tutejszych terenach jest także dużo byłych kopalni piasku, jak również są miejsca pamięci ofiar II wojny światowej. Czy coś bym poprawił przy następnej wycieczce na Roztocze ??. Tak, zamówiłbym lepszą pogodą :)

Zdjęcia z wyjazdu pojawią się niebawem, a narazie zamieszczam przejechaną trasa na rowerach. Błądzenie i plątanie się pozwoliłem sobie usunąć.








piątek, 2 maja 2014

Roztocze, rowerem łuk zatocze - Dzień 2

Dziś rano obudziliśmy się na ładnej góreczce. Przywitał nas całkiem spory deszczyk. Na szczęście nie trwał on długo i o 11.00 mknęliśmy przez Roztoczański Park Narodowy. Stan dróg, powiatowych jak i gminnych jest wciąż kiepskawy. Momentami to wciąż poklejona sieczka. Nie wiem czy to kwestia pieniędzy, gospodarności czy może zwykłych chęci lokalnych władz - nieważne. 
W sercu parku narodowego leży Zwierzyniec. Fajny punkt wypadowy na rowerową wycieczkę, albo na popływanie w tamtejszych stawach. Znowu cieszy fakt wybrukowanych chodników i ładnych mosteczków. Ze Zwierzyńca wyjechaliśmy w kierunku Zamościa tzw. Traktem krasnobrodzkim. Droga wiedzie lasem i jest jak więkość duktów na Roztoczu jest piaszczysta. Trzeba mieć to na uwadze, bo nasze rowery na cienkich oponach po prostu toną w piachu i czasami musimy pchać.
Sam Zamość to nieco inny świat. Rynek i przyległe uliczki są bardzo gustowne. Czuć w tym mieście taki krakowski klimat. Miejsce bardzo zadbane i zdecydowanie warte zobaczenia. Z Zamościa polecieliśmy krajową "74" w kierunku Szczebrzeszyna. Wspięliśmy się na górkę i będziemy biwakować pod zagajnikiem. Jest naprawdę nieźle. Nie licząc poranka, pogoda cały czas dziś dopisywała. Noc szykuje się zimniejsza niż wczoraj. Termometr teraz pokazuje 6°C.

P.S. Wzięcie tylko 2-uch sakw narazie sprawdza się. O wiele łatwiej jest zapanować nad bagażem no i jest lżej. Dobranoc

czwartek, 1 maja 2014

Roztocze, rowerem łuk zatocze - Dzień 1

Wylądowaliśmy planowo w Horyńcu Zdroju tuż po 9.00. Pierwszy raz widzieliśmy jak w szynobusie mieści się 7 rowerów. Obsługa PKP była bardzo uprzejma, bardziej przyjazna niż dworzec w Jarosławiu, na którym rowerzyści, a przede wszystkim inwalidzi kompletnie nie mają życia (podesty, schody).
Roztocze w pierwszej chwili skojarzyło mi się z podrzeszowskimi Bratkowicami, ale teraz mogę powiedzieć, że to miejsce ma klimat. Nie jest tu całkiem płasko, jakby się mogło wydawać. Przed miejscowością Susiec wspięliśmy się na 300 m n.p.m. Stan dróg niestety jest daleki od tych podkarpackich. Momentami łata na łacie. Taka jest moja opinia po pierwszym dniu. Nie przeszkadza to jednak w jeździe na rowerze. Dziś spotkaliśmy mnóstwo bikerów na drodze, w mniejszych i bardziej zorganizowanych grupach. Cieszy fakt że lokalne gminy dbają o turystykę. A to postawiona tablica, a to ładny zalew z obejściem po byłej kopalni. Pozytywnie. 

Jest prawie 21.00, a My leżymy już w śpiworach za Józefowem. Jesteśmy padnięci, ale nie pada póki co. Kropiło jak podgrzewaliśmy pierogi na przystanku. Momentami całkiem, całkiem. Dobranoc.

środa, 30 kwietnia 2014

Roztocze, rowerem łuk zatoczę - prolog


Pogoda już dawno jest znośna więc sezon rowerowy już zakwitł. W tym roku, na majówkę jedziemy z Sabiną tam gdzie nas jeszcze nie było. Mowa o Roztoczu na Lubelszczyźnie. Podobno jest tam ładnie, podobno nie całkiem płasko i podobno warto odwiedzić to miejsce. Jutro o 6.23 odjeżdżamy z Rzeszowa pociągiem do Horyńca Zdroju. Tam zaczniemy rowerowy etap i takim "rogalem" przez Susiec, Zwierzyniec i Biłgoraj wrócimy do Rzeszowa. Nie wiem na ile pogoda pozwoli popedałować, ale w planach mamy do ukręcenia około 240 km. Z jednej strony chciałbym żeby świeciło słońce, a z drugiej wolałbym chłód co by kleszcze nie dawały nam popalić. Tych w tym roku jest na zatrzęsienie. Ciesze się, że wyruszamy i że pobędziemy trochę z naturą. Krzaków i lasów tam nie brakuje, także z miejscówką pod namiot nie powinniśmy mieć problemu. Sprzętowo jesteśmy dobrze przygotowani, kondycyjnie trochę gorzej ;). Od jakiegoś czasu pobolewa mnie prawe kolano i wreszcie poszedłem po rozum do głowy. Postanowiłem zrzucić trochę balastu z roweru. Mój sakwowy pakunek udało się odchudzić i teraz waży on 20 kg. Na 4 dni to w zupełności wystarczy. Jakby tego było mało, to drugi raz w życiu zapakowałem się w 2 sakwy, a nie tradycyjnie w 4 (Jadę z Sabiną, to podopycham jej sakwy ;)

P.S. Będziemy zamieszczać wieści z trasy za pomocą MMS'ów. Nie przewiduje, że system nawali. Logger narazie też działa, także traska po powrocie do domu zostanie opublikowana. Miłego weekend'owania

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Zakup używanego roweru (z allegro) - krótki poradnik


Mój żółty rower, którego regularnie używałem i przypinałem na mieście, właśnie zakończył żywot. 4 lata temu złożyłem go z zużytych części, które zalegały mi w garażu. Ramę wtedy faktycznie skołowałem ze... śmietnika. Można się śmiać, ale na miasto gdzie obecne jest coś takiego jak złodziejstwo, niczego więcej nie potrzeba. Cóż, po 3400 km pożegnałem się z żółtą strzałą, dumnie wynosząc ją tam gdzie ją znalazłem, czyli do kontenera.

Stanąłem przed zakupem używanego roweru na miasto i zadanie to okazało się trudniejsze niż zakładałem. Złożenie kolejnego roweru ze złomu pewnie byłoby łatwiejsze, niż zakup używki ;). W tym poście napiszę na co zwracać uwagę i czego się wystrzegać przy zakupie roweru z rynku wtórnego. Nie ma znaczenia czy chcemy nabyć rower na miasto, czy może taki aby porozbijać się po lesie. Zasady przy zakupie są podobne.

Po pierwsze: jakiego roweru chcemy i za ile ?
Warto to określić na samym początku, pozwoli nam to wstrzelić się w określony przedział rynku. Ja na początku chciałem przełajówkę na kołach 28", ale po konsultacjach zdecydowałem, że kupię klasycznego górala na kołach 26". Założenie było takie, że ma mieć aluminiową ramę w rozmiarze 17÷20 cali, stery A-head, i najlepiej jak będzie to jakaś firmówka, a nie no name. Pułap cenowy ustawiłem na 550 zł, ale ostatecznie podwyższyłem go do 700 zł. Skąd te zmiany ?. Ano stąd, że za pięć i pół stówki ciężko kupić coś przyzwoitego na aluminiowej ramie.


Po drugie: gdzie nabędziemy używany rower ??
Opcji jest wiele: allegro, tablica.pl (olx.pl), lokalna giełda, lombard. Ja skupiłem się na tym pierwszym i nie jest to wyjście proste. Dlaczego ??. Bo nie mamy możliwości osobistego sprawdzenia czy koła nie są scentrowane, czy poprawnie działają przerzutki, czy amortyzator nie jest zajechany, czy wszystko działa tak jak należy. Jak mamy możliwość osobiście sprawdzić rower, przymierzyć go, przejechać się, to zawsze to łatwiej wyrobić sobie o nim zdanie. W osobistym kontakcie ze sprzedawcą jest jeszcze jeden plus - łatwiejsza negocjacja ceny.

Apropo ceny, jest jedna bardzo ważna kwestia. Nie muszę wspominać, że nie bawimy się w świadome i jawne paserstwo !. Bądźmy szczerzy, bardzo ciężko jest ocenić czy nabywany rower nie pochodzi z kradzieży i czy nie stajemy się nieumyślnymi paserami. Jak jest paragon i kwity z pieczątką to dobrze. Jak sprzęt jest ocechowany i wiarygodność idzie potwierdzić to jest jeszcze lepiej. Niestety, najczęściej nie ma ani jednego, ani drugiego i nie koniecznie musi to znaczyć, że rower był ukradziony. Niektóre przypadki natomiast śmierdzą na kilometr. Jak ktoś sprzedaje drogi rower w niskiej cenie i nie jest w stanie uwiarygodnić jego pochodzenia, to coś jest nie tak. Takie okazy proponuję omijać szerokim łukiem. W 99% będzie w nich haczyk. 


Po trzecie: jeśli allegro to jakie warunku musi spełniać aukcja sprzedającego ??
Odpowiem jednym zdaniem. Aukcja, opis przedmiotu, zdjęcia, wszystko musi być zrobione TIP TOP. Kupujemy przez internet i nie pojedziemy z Krakowa do Bydgoszczy po rower, tylko skorzystamy najprawdopodobniej z opcji przesyłki. Cena 50 zł za kuriera jest rozsądna. Raz nakręciłem się na pewien rower i gość w aukcji wpisał 25 zł za wysyłkę - coś za nisko mi się wydawało. Zacząłem go dopytywać przez mail'a to odpisał, że koszt dostawy wpisał "na wariata". Spytałem o ostateczny koszt wysyłki, to dostałem odpowiedz że "70 zł, ale nie ma pewności". Po tej informacji porzuciłem tego sprzedawcę, razem z jego rowerem za brak konkretów.
Inna sprawa to zdjęcia roweru. W aukcji mają być zdjęcia kupowanego przedmiotu, a nie fotki ściągnięte ze strony producenta. Wszystkie fotografie mają być wyraźne, duże, zrobione w dobrym oświetleniu. Zdjęcia wielkości znaczka pocztowego, zrobione "kalkulatorem" według mnie skreślają aukcję. Nie mam czasu prosić sprzedającego, aby łaskawie zrobił poprawne zdjęcia i podesłał je dzień później. Oferta sprzedaży na starcie ma być dobra. Na zdjęciach poza widokiem ogólnym mają być detale czyli napęd, opony, amortyzator, siodełko, kierownica etc. Fotografie mają dać nam wzrokowy pogląd czy mamy do czynienia z zajechanym sprzętem czy przyzwoitym rowerkiem. Wiadomo, że wygiętego haka przerzutki nie zauważymy na zdjęciu, ani lekko scentrowanego koła. Takie elementy zawsze będą obarczone ryzykiem. Dlatego oprócz aukcji, patrzymy na samego sprzedającego. Jeżeli gość/gościówa ma
50 pozytywów, ani jednego negatywa i sprzedał już kilkadziesiąt rowerów, to możemy być raczej spokojni. Co innego jak trafimy na "świeżego" sprzedawcę, albo kogoś kto złapał już parę negatywów i ma nienajlepsze oceny. Wtedy należy się dobrze zastanowić, czy to nie jest zwykły naciągacz, który poluje na "jeleni" i wciska im kit.
Tak jak napisałem w pierwszym zdaniu, oferta sprzedaży ma być konkretna i pełna. Sprzedający również musi trzymać dobry poziom.


Po czwarte: Na co uważać ??
Niektórzy sprzedawcy robią dużo zdjęć, ale wykonują je w taki sposób, aby coś ukryć. Na przykład gość ustawił łańcuch na 5-tej koronce kasety, która najczęściej zużywa się najwcześniej. Łańcuch na 5-tej zębatce, na zdjęciu zakrywa 4 koronką i nie jesteśmy wstanie precyzje określić stanu tych najczęściej używanych biegów. To jest niby szczegół, ale pozostałe zębatki mogą wyglądać dobrze i na ich podstawie możemy wyrobić sobie błędną opinię, że na tej kasecie jeszcze pojeździmy.
Inna sprawa to wgięcia na ramie, wytarcia lakieru. Rower tak można sfotografować, że nie będzie tego widać. Jak ktoś jest estetą, to po otrzymaniu roweru może go kłuć w oczy.
Kolejna rzecz, która mnie odstrasza od potencjalnych zakupów to zdania w opisie aukcji w stylu: "Tylny hamulec nie działa poprawnie, ale postaram się go ustawić" albo "Sprzedaję bez dekielka manetki od tylnej przerzutki. Gdzieś mi się zapodział w trakcie czyszczenia, ale jak go znajdę to dorzucę". Jeżeli sprzedający przed wystawieniem przedmiotu nie był wstanie zadać sobie trudu, żeby naprawić rower, czy uzupełnić braki, to nie liczyłbym że zrobi to jak znajdzie kupca. Zapomnijcie, że ustawi hamulec, albo cudownie odnajdzie dekielek od manetki. Takie teksty, to nic innego jest robienie ludzi w bambuko... "sprzedaje rower, prawie dobry". Nie ma "prawie", albo jest dobry, albo nie.


Co z serwisem tablica.pl (olx.pl), to też trochę podobne do allegro ??.
Do ogłoszeń lokalnych, gdy dochodzi do osobistego kontaktu ze sprzedającym, serwis tablica.pl jest OK. Można w ten sposób i samochód kupić. Wysyłki tanich przedmiotów pewnie też by przeszły. Inaczej sprawa się ma jak mamy zrobić przelew 400 złotych i dostać przedmiot kurierem. To jest ryzyko i nikt nie da gwarancji, że pieniądze nie przepadną. Dlatego najprościej poprosić sprzedającego z tablica.pl aby wystawił rower na allegro. Wiem że tamtejszy system ochrony kupujących nie działa idealnie, ale zawsze mamy większą pewność na ewentualne odzyskanie pieniędzy. 

 
                                                               *  *  *

Nie jest łatwo znaleźć przyzwoity rower, w przyzwoitych pieniądzach. Allegro pęką od marnych rowerów za wyśrubowane pieniądze. Jak patrzy się na oferty to czasami ma się wrażenie, że sprzedawcy upadli na głowę. Nie mówię, że mają sprzedawać za półdarmo, ale niech nie przeginają. Nie dziwię się, że te same rowery można znaleźć od tygodni i nikt nie chce ich kupić.
Po kilku tygodniach szukania roweru na allegro udało mi się w końcu trafić na dobrą ofertę, dobrego sprzedawcy. Postanowiłem zawalczyć i wziąłem udział w licytacji...
12 sek przed końcem aukcji, zostałem właścicielem używanego roweru. Czy jestem zadowolony z nowego nabytku ?. Jasne, że jestem i cieszę się jazdą.

P.S. Żeby była jasność, nie dostaje żadnych profitów za reklamowanie serwisu allegro.pl na tym blogu. Wybrałem ten sposób zakupu bo nie przepadam za lokalną giełdą, a po lombardach też mi się nie chce łazić.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

O zmianach w sprzęcie i życiu... komponentów cz.2

Przyszła pora na podzielenie się kolejnymi informacjami na temat życia części rowerowych i sprzętu. W kwestii użytkowania, nadal nic się nie zmieniło, to znaczy nie chucham na rower, nie płaczę z powodu kolejnego zadrapania i nie omijam błota. Tego ostatniego to trochę było w minionym sezonie. Nawet jak kilka tygodni nie padało, to potrafiliśmy "przypadkiem" trafić na bajoro w lesie i z konieczności pojeździć po nim.

Bez zbędnego gadania pora przejść do drugiej części o komponentach :

Hamulec tarczowy Avid BB7 MTB (160 mm) na tylnym kole + klamki Avid FR7



Tarczówkę chciałem już dawno założyć, a że budowa amortyzatora nie pozwoliła założyć jej na przód, to postanowiłem załadować go na tylne koło. Największy problem był ze znalezieniem specyficznego adaptera do mojego Trek'a. Nie wiele brakowało i ściągałby go z USA. Na szczęście większość rowerów ma standardowe mocowanie zacisków i problem z montażem w ogóle nie występuje.

Wybrałem mechaniczny hamulec tarczowy bo jego obsługa jak i niezawodność wydają mi się lepsze niż hydrauliczne odpowiedniki. Avid BB7 ma bardzo dobre opinie i z mojej strony uważam ten zakup za jeden z lepszych. Pierwsze co zrobiłem na wstępie, to rozebrałem zacisk na części i dokładnie przyjrzałem się budowie. Muszę powiedzieć, że to bardzo prosta konstrukcja. Nawiasem mówiąc producent trochę za słabo smaruje ruchome części zacisku. Zdaję sobie sprawę, że smar nie może się dostać do klocków, ale bez przesady z tym niedoborem smaru.
Na tej tarczówce przejechałem obecnie 3000 km i muszę powiedzieć, że dostała trochę w kość. Najbardziej na 16-kilometrowym zjeździe z Połoniny Równej (różnica wysokości 1200 metrów). Wtedy zacisk jak i tarcza niemal płonęły. Zdziwiłem jak poczułem, że ten element śmierdzi od przegrzania. Poza mną, na rowerze były jeszcze 4 sakwy ekwipunku (29 kg) więc było co hamowywać z górki. Muszę przyznać, że hamulec bardzo dobrze zniósł tą próbę. Pomimo obciążenia, ciągłego hamowania i wysokiej temperatury, cały czas miałem kontrole nad rowerem. Jedynie co zauważyłem to, to że nie byłem w stanie całkowicie zablokować tylnego koła na betonie. Pewnie większa tarcza 180 mm załatwiłaby sprawę. W normalnych warunkach tarcza 160 mm blokuje koło błyskawicznie. Zjazd z Połoniny Równej, z sakwami należy traktować jako ekstremum. Od przegrzania zacisku, gumowe uszczelki chroniące linkę przed zabrudzeniem po prostu popękały. Producent mógł zadbać o lepszą gumę. Na szczęście to nie jest wielki problem. Po przebiegu 3000 km oryginalne metaliczne klocki Avid'a są trochę podtarte. Prognozuję, że w tym tempie klocki powinny bezpiecznie dociągnąć do 5000 km. Współpraca z fabryczną tarczą C2S2 jest bardzo dobra. Hamulec nie piszczy, nie wydaje jęków. Ktoś kiedyś napisał, że jak hamulec jest mokry, to jest jeszcze lepszy. Próbowałem to sprawdzić i szczerze mówiąc nie odczułem różnicy. Dla mnie najważniejsze jest to, że bez względu na to czy ten hamulec jest zimny czy piekielnie gorący, to naprawdę przyzwoicie hamuje. Gdybym oczekiwał wyższej skuteczności to zapakowałbym większą tarcze. Jeżeli masz szersze opony pod teren, chcesz mieć SIŁĘ hamowania, to zdecydowanie idź w tarcze 180 mm.
________________________________________________________________

Manetki Shimano Altus SL-M310 3x7-biegów


Przyznaje, że spodziewałem się czegoś więcej po tych manetkach. Z tyłu mam kasetę 7-rzędową i nie mam wielkiego wyboru "przełączników". W pewnym sensie jestem skazany na te manetki. O ile początkowo byłem z nich zadowolony, tak teraz mam mieszane uczucia. Wszystko przez to, że po 3000 km zaczął mi pękać plastik na dźwigniach. Co ciekawe dzieje się to zarówno w jednej jak i drugiej manetce. Wygląda to tak, jakby plastik nie był zespolony z metalowym rdzeniem. Tworzywo trzyma
się... tylko tworzywa. Jestem tym mocno zdziwiony bo w moich starych manetkach, które miały 24800 km przbiegu i wszystkie pory roku na koncie, coś takiego nie miało miejsca. Jak ten plastik będzie dalej pękał to niedługo zostaną mi tylko metalowe blaszki. Shimano ewidentnie poszło po taniości i nie podoba mi się to, że ta firma coraz bardziej zaczyna przyjmować politykę "bubla". Nie liczę, że na tych manetach za 69 zł przejadę 18000 km, ale w tym tempie rozpadu to ja może połowę tego dystansu zrobię. Najlepsze jest to, że te manetki jeszcze nie wiedzą co to jest zima. Narazie pokleiłem to wszystko i zobaczymy co z tego wyjdzie.... ehhh.

________________________________________________________________

Logger GPS Holux M-1000C


Czasami na blogu widzicie mapkę z przejechaną trasą. Najczęściej powstaje ona w wyniku zapisu trasy przez logger GPS. Jak to działa ?. To proste !. Włączamy urządzenie i w zależności od ustawień, co 1 sekundę, albo 5 rejestrujemy nasze aktualne dane, czyli: współrzędne geograficzne, prędkość, wysokość, date i czas. Na tym loggerze nie ma wyświetlacza, więc dane oglądamy na telefonie przez Bluetooth'a, albo w domu na komputerze w dołączonym programie ezTour. Jak mamy życzenie, to zapisujemy przebytą trasę do pliku "gpx" lub "kmz" i wrzucamy taki plik na dedykowaną stronę internetową. W ten sposób każdy może zobaczyć szlak naszej wycieczki.
Pora na opinię, jak logger sprawdza się w praktyce. Zaznaczę, że zanim zdecydowałem się na model Holux'a M-1000C mocno przewertowałem rynek i wyszło że to urządzenie ma najmniej wad (Pentagramy i pozostałe Holux'y odrzuciłem). W kwestii zasilania, M-1000C zasilany jest dedykowanym akumulatorem, ale spokojnie podchodzą do niego baterie Nokii BL-5C. Mam 5 takich baterii, aby nie brakło mi prądu w podróży. Na jednej baterii urządzenie spokojnie działa przez 20 godzin, w porywach do 26 godzin. Dwie godziny przed wyładowaniem na urządzeniu zapala się czerwona dioda. Producent nie daje do zestawu ładowarki 220V. Baterie ładujemy przez port USB, albo w telefonie obsługującym baterie BL-5C. Z zasilaniem generalnie nie ma problemu. Baterie BL-5C są małe i tanie. Do nawigowania w trasie używam czasami GPS w komórce i wtedy logger zastępuję mi wbudowaną antenę GPS w telefonie. Takie rozwiązanie pozwala oszczędzić energie w telefonie. Logger łączy się z telefonem przez Bluetooth. Co do precyzji urządzenia to radzi sobie świetnie na otwartej przestrzeni. Jest w stanie pokazać nawet po której stronie ulicy jesteśmy. Gorzej jest w wąwozach i gęstej zabudowie miejskiej. Wtedy zdarza się, że logger pokazuje, że jedziemy po dachach budynków (precyzja spada). Tego nie da się przeskoczyć, pomimo że urządzenie zawsze mam na wierzchu, a nie w kieszeni czy plecaku.
Teraz będzie o grubszych wadach, a tych niestety nie brakuje.
Plastik, z którego wykonane jest urządzenie jest pokroju taniej chińskiej zabawki. Po 2 latach używania wytarł mi się wyłącznik i teraz żeby urządzenie wyłączyć muszę wyciągać baterie. Próbowałem to naprawić, ale nie byłem w stanie tej miniatury zreperować. Przy okazji wyłamałem pin do baterii. Ogólnie jak raz otworzymy obudowę to już jej nie zamkniemy (tandetne zatrzaski pękają). Zostaje klej i taśma izolacyjna. Druga sprawa to podłączanie do komputera. Urządzenie nie lubi jak jest wtykane do różnych portów USB. Najczęściej wtedy się zawiesza i tracimy wszystkie zgromadzone dane. Zostaje nam w takiej sytuacji tylko wgranie nowego softu (Firmware), który jest udostępniony przez producenta. Zatem jeśli nie chcemy tracić danych, to zawsze podłączajmy urządzenie do tego samego portu USB. Trzecia gruba wada loggera to opóźnienie przy podłączeniu z telefonem przez Bluetooth. Na rowerze to nie ma znaczenia bo prędkości są rzędu 20 km/h, ale jak używam zestawu do nawigacji w samochodzie to pojawia się problem. Auto porusza się z prędkością 70 km/h i różnica pomiędzy tym co pokazuje GPS, a tym gdzie rzeczywiście jesteśmy jest mocno odczuwalna. Tradycyjne odbiorniki GPS nie mają, aż takiej zwłoki.
Szukałem alternatywy dla M-1000C i pomimo jego wad ciężko coś znaleźć. Jest opcja jakiegoś Garmina z wyświetlaczem, ale to już jest inna klasa sprzętu i pieniędzy. Logger wraz z moim starym telefonem jest trudny do przebicia. W telefonie mam dobre "fabryczne" mapy Ovi. Używam też innych map i zawsze mogę sprawdzić gdzie aktualnie jestem. Telefon z wgranymi mapami + logger to rozwiązanie bezpłatne. Nie potrzebuję internetu w telefonie, ani nawet karty SIM. Z innych plusów Holux'a to, to że oprogramowanie na komputerze ez-Tour jest ciągle rozwijane i aktualizacje są darmowe. Logger nawet bez telefonu będzie zapisywał przebytą drogą, którą zobaczymy na komputerze. Urządzenie ma wbudowaną 4-Megabajtową pamięć. Kiedyś usłyszałem, że to żałośnie mało, ale jako ripostę napiszę, że 13-dniowy wypad zajął 54% tej pamięci (zapis pozycji co 5 sekund).
Dopóki logger działa i mój stary telefon jakoś ciągnie, to będę się trzymał tego zestawu. Oby jak najdłużej.