O blogu

Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.

środa, 25 kwietnia 2012

Rezerwat Wilcze, czyli ucieczka za miasto

 
Ostatnimi czasy nawarstwiło mi się trochę spraw, w dodatku skręciłem prawą kostkę i ta kontuzja wlecze się za mną już 6-ty tydzień. Mój poziom frustracji osiągnął magiczną barierę i czułem, że muszę na moment zmienić otoczenia, nabrać świeżości spojrzenia i trochę się sponiewierać. W niedzielne przedpołudnie wziąłem mapę Podkarpacia do ręki i dostrzegłem coś takiego jak Rezerwat Wilcze w okolicach Gwoźnicy. Nie bacząc na nic, wrzuciłem coś na ząb do sakwy, wyłączyłem telefon i w pojedynkę ruszyłem w te mało znane mi tereny. Ambitnie założyłem sobie, że ani razu nie użyję GPSu w celu lokalizacji.


Warunki sprzyjały, było piękne słońce, obłoczki na niebie i 18°C. Jako, że za punkt startu obrałem Żwirownie, to przy tej pogodzie nie mogłem nie wejść do wody. Po krótkiej kąpieli w "ciepłej" wodzie, pobudzony napierałem w stronę Tyczyna zostawiając cały ten miejski zgiełk. Po drodze przypadkiem spotkałem kolegę i przeszła mi przez głowę myśl, że trochę za późno wybrałem się na taką wycieczkę bo jest już po 13,00.



Dotarłem do Hermanowej, a jej okolice zawsze mi się podobały z racji pagórkowatości. Nie rozumiem tylko dlaczego ludzie dodają nowe elementy do krajobrazu, czyli plastikowe wory ze śmieciami. Jednym słowem chamówa.

Na 12 kilometrze odbiłem w las i byłem w swoim klimacie, szutru i drzew.


Kałuż i mokradeł nie spodziewałem się ujrzeć, ale te miejscami  występowały.


Zabawa tak naprawdę dopiero się rozkręcała. Chcąc ominąć Błażową, jechałem polno-leśnymi duktami. W pewnym momencie trafiłem na drogę "przeoraną" przez traktory leśne.


Zjechałem do doliny i tereny nagle zrobiły się jakieś takie bardziej swojskie.



Nadal uparcie broniłem się przed wjazdem do Błażowej, więc jechałem po najbardziej zapuszczonych drogach jakie pokazywała moja papierowa mapa. W pewnym momencie te ledwo dostrzegalne kreski wywiodły mnie w pole - ścieżka po której jechałem po prostu urwała się. Chcąc, nie chcąc pchałem rower przez trawy i zagajniki, żeby nie podeptać posianej pszenicy. Wkrótce w oddali dostrzegłem jakąś kamienistą drogę, ale nie bardzo wiedziałem gdzie jestem. Powiedziałem, że GPS'u dzisiaj nie użyję, ale była już 16.00 i nie miałem wyjścia.
Niestety, po odpaleniu urządzenia niczego się nie dowiedziałem, okazało się że tej, ani żadnej innej drogi w pobliżu po prostu nie ma. Wychodzi, że stoję pośrodku niczego.


Posilony jogurtem i bułkami jechałem na azymut i ni z tego, ni owego zjechałem do Białki. Dalej gładziusieńkim asfaltem wleciałem do Kąkolówki. Koło cmentarza skręciłem w Kąkolówkę Nowiny i rozpoczął się mozolny podjazd. Warunki wyraźnie pogorszyły się: temperatura spadła, chmury zastąpiły niebo i zrobiło się nieco szaro. Asfaltu nagle też brakło i został tylko ubity kamień. Nie spodziewałem się ,że będą tu jakieś domy, ale tych nie brakowało. Były one co najmniej różne. Jedne zadbane, inne porzucone i nadgryzione przez ząb czasu.


Papierowa mapa pokazywała odnogę do Rezerwatu Wilcze, ale odnalezienie jej nie było łatwe. Tym razem GPS stanął na wysokości zadania i pomógł mi natrafić na tą dobrze zamaskowaną drogę.


Rezerwat Wilcze to dość zapuszczony teren: powalone drzewa, swobodnie meandrujące strumyki i żywego ducha dookoła. Idealny teren dla tych, którzy lubią się zapuścić. Od początku kierowałem się żółtym szlakiem na punkt widokowy. Przy starcie oznaczenia ścieżki są trochę zamieszane, ale kawałek wyżej nie ma z nimi problemu. Moje pierwsze skojarzenie jest takie, że ten teren jest w ogóle niewydeptany.



Nachylenie terenu jak i stan podłoża sprawiły, że częściej prowadziłem rower niż jechałem. Wielokrotnie z przerzutki wyciągałem patyki. Pokonanie 3,5-kilometrowego odcinka na szczyt zajęło mi godzinę. Dotarłem do niego zziajany, upocony i z resztką wody. Punkt widokowy liczy 506 m.n.p.m i rozpościera się z niego widok na południe. Oprócz nadajnika znajduje się tutaj stalowy krzyż.


 
W oddali na południu widziałem padający deszcz. Było już po 18.00, a to oznaczało że jeśli chce się wydostać lasem z Pasma Wilczego, to muszę natychmiast ruszać. Po zmroku nie będę w stanie dostrzec oznaczeń na drzewach. Nie będę w stanie niczego dostrzec.


Napierałem żółtym szlakiem po krawędzi rezerwatu. Droga momentami przypominała moczary, ale szło to jakoś ominąć bez utopienia butów. Z każdą chwilą na niebie przybywało ciemnych chmur i robiło się coraz ciemniej. Po 40 minutach jazdy wciąż byłem w obrębie lasu, ale pojawił się asfalt i domy. Zaczął padać delikatny deszcz i odbiłem na północ od żółtego szlaku. W Zimnym Dziale ostatecznie pożegnałem się z lasem i mogłem zmniejszyć tempo bo wiedziałem, że już się nie zgubie.


Nastał zmrok i ku mojemu zaskoczeniu w Lubeni znalazłem otwartego spożywczaka. W środku podkręcony telewizor  krzyczał, że Resovia ma mistrza polski w siatkówce. Na rynku pewnie trwa wielka feta, a ja popijam wodę pod sklepem i zastawiam się, którzy kibice byli tu pierwsi.


Miałem wracać nizinami do Rzeszowa, ale zachciało mi się jeszcze Przylasku. W przyciemnawej Lubeni odbiłem w prawo i wśród jazgotu psów wspinałem się znowu pod górę. Temperatura spadła jeszcze bardziej i osiągnęła pułap 10°C. Po 2 kilometrach jazdy moim oczom ukazał się rozświetlony Rzeszów.


Przywiesiłem się trochę, a po chwili ubrałem kominiarkę i w egipskich ciemnościach zacząłem kierować się na Budziwój. Ciemne zjazdy od zawsze mnie męczą. Nie ma tego fun'u co w dzień. Człowiek ma niby ochotę puścić hamulce, ale nigdy nie wiadomo czy nie trafi na jakąś wyrwę w asfalcie. Na hamulcu dotarłem na dół i zbliżałem się do miejsca, w którym rozpocząłem tą przejażdżkę (Żwirownia). Wyraźnie zacząłem odczuwać zmęczenie, a skręcona kostka na przekór temu wciąż trzymała się bardzo dobrze, co mnie cieszy. Dowlokłem się do zapory i po 22.00 zakończyłem wycieczkę w nowym przejściu.



* * *
Podsumowanie
To była przyjemna odskocznia od codzienności. Czułem "sponiewieranie", więc cel został osiągnięty. Najtrudniejszy odcinek na całej trasie to zdecydowanie Rezerwat Wilcze z racji częstego pchania roweru. W tym miejscu bikerzy na fullach, albo enduro znaleźliby mnóstwo przyjemności, rzecz jasna zjeżdżając w dół. Teren jest spory, poprzecinany różnymi ścieżkami i zdecydowanie do odkrycia. Nie do końca wierzyłem, że uda mi się przejechać Pasmo Wilczego, bo jak zwykle ślimaczyłem się. Średnia z jazdy wyszła 13,7 km/h. Tradycyjnie już nie obeszło się bez strat. Kleszcza nie złapałem bo za wczesna pora, ale w rezerwacie zgubiłem śrubkę mocującą od statywu. W trakcie zjazdu z kierownicy wypięła mi się też torba i z całym dobytkiem zaczęła się turlać po ziemi. Torba jedynie się pobrudziła,  aparat i inne elementy w środku  na szczęście nie ucierpiały. Ogółem łącznie z błądzeniem i dojazdami przejechałem 77 km. Poniżej podaje zapis z loggera, fragmenty dojazdowe i szukanie dróg powycinałem.

2 komentarze:

  1. a gdzie granice rezerwatu - dokładnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powyższa mapa prezentuje tylko orientacyjne granice rezerwatu. Po dokładniejsze dane odsyłam do papierowej mapy Compass'u - Podkarpacie Południowe.

      Usuń