O blogu

Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.

czwartek, 14 lipca 2016

R jak Romania (epizod przedostatni)


Wróciliśmy. Cali, zdrowi i z uśmiechem na ustach. 12 dni kręciliśmy korbą i ukręciliśmy dystans 944 km. Jesteśmy zaskoczeni taką ilością kilometrów. Przed wyjazdem zastanawialiśmy się po nam tyle gratów i narzędzi. I co ?. I okazało się, że to wszystko się przydało. Jedenastego dnia również rower Sabinki zaczął niedomagać, chrupiąc coś w tylnej piaście. Okazało się, bębenek kończy swój żywot. Ostatniego dnia dotarliśmy do węgierskiej miejscowości Berttyoujfalu (nie wiem jak to przeczytać). Samochód zostawiony na publicznym parkingu w parku nadal stał i miał się dobrze. Nikt mu nawet kołpaków nie ukradł. Przyznajemy szczerze, że byliśmy trochę w strachu, zostawiając samochód na taki czas. Ale wszystko ma pozytywny koniec bo jesteśmy już w Polsce.
Nie da się Rumunii podsumować jednym zdaniem. Przede wszystkim należy napisać wprost, że obywatele tego kraju podkreślają swoją tożsamość. W miastach, na słupach wiszą flagi, na wioskach przy domach wiszą flagi, na opakowaniach rumuńskich produktów są namalowane flagi. Bynajmniej nie ma to nic wspólnego z mistrzostwami europy w piłce nożnej, ani nacjonalizmem. Rumunii są z niej po prostu dumni. To chyba jedyny kraj na świecie, w którym Dacia występuje w tylu odmianach. Mowa tu nie tylko o współczesnych rdzewiejących Loganach, ale i starszych gatunkach jak model 1310, których wciąż jeździ jeszcze bardzo dużo. Rumunie można porównać do Ukrainy, tylko że to jest państwo w takiej bogatszej, bardziej ustabilizowanej wersji. Faktem jest, że pieniądz z Unii płynie do tego kraju. Widać to po odrestaurowanych zabytkach i autostradach które są budowane. Krążyły kiedyś legendy o kraju Drakuli, jak tam strasznie i jak tam kradną. Dziś w centrum Oradei pod sklepem stoi przez 20 minut niezapięty markowy rower. Na dworcu autobusowym w Campeni leży mała torba podróżna bez opieki. Nikt tego nie tyka. Ludzie tu na każdym kroku są uśmiechnięci i pytają skąd jedziesz, dokąd zmierzasz. Chociaż widać, że na wsiach się nie przelewa, to można śmiało zaryzykować, że wszyscy wyglądają na szczęśliwych. Trochę ciemniejszą stroną tego rumuńskiego obrazu na pewno są śmieci porozrzucane po lasach. Przyznajemy, że ich ilość robi wrażenie. Nie ma tu znaczenia czy mówimy o zwykłym lesie czy parku narodowym. One są wszędzie. Ze śmieci docieramy do kolejnej sprawy, a mianowicie bezpańskich, wychudzonych psów. Jest ich zdecydowanie więcej w południowej części Karpat. Bardzo lubimy psiaki i niektóre z nich są bardzo ładne. Nie zmienia to faktu, że kiedyś władze tego kraju będą musiały skuteczniej zmierzyć się z tym problemem. W tej chwili te zwierzaki po prostu cierpią przez zaniedbanie i głupotę ludzi. Jeżeli kiedykolwiek będziecie chcieli sobie pojeździć rowerem po szlakach Rumunii to przyszykujcie sobie kija. Nie po to, aby bić te zwierzęta (żeby nie było, nie uderzyliśmy ani jednego psa). Tylko po to, aby odstraszyć takiego wielkiego "brysia", który jak podejdzie i kąśnie to nie ma pół uda. W kwestii cen to zarobki są niższe niż w Polsce, a ceny w sklepach nie licząc pieczywa, niestety wyższe. Ratują oczywiście sieciówki jak Penny Market, Profii czy Lidl. Ceny benzyny i ropy w przeliczeniu na złotówki też są wyższe i aktualnie balansują na poziomie 5,25 zł za litr. Czyli złotóweczkę drożej niż w Polsce. Jakby ktoś chciał jechać autem, to obowiązkowo wchodzą jeszcze w grę winiety. Pogoda w Rumunii jest zależna od tego gdzie jesteśmy. Praktycznie nie było dnia, żeby nie padało na szlakach położnych powyżej 1200 m n.p.m. Co oczywiste w wyższych partiach jest chłodniej, ale jak świeci słońce to opala tak samo mocno jak w dolinach. W niższych partach jest żar i ukrop. Około 13.30 najczęściej robiliśmy sjestę, żeby przeczekać ten największy palący skwar. Z miejscówkami pod namiot nie ma wielkich problemów. Oczywiście zdarzają się wąwozy, czy niekończące się przedmieścia większych miast, ale spokojnie można uznać że nie jest ciężko. Tym samym wszystkie noce spędziliśmy na dziko, w namiocie, będąc często przyuważonymi przez tubylców- żadnych problemów z tego nie było. W nawigowaniu wykorzystaliśmy starą turystyczną mapę z 2009 roku i elektroniczne darmowe mapy OpenTopoMap. Fajna opcja do znalezienia alternatywnej drogi, zważywszy że po tranzytowych szlakach Rumunii, wśród ciężarówek źle się podróżuje. Na koniec jeszcze trzeba napisać o nietypowych spotkaniach i pomysłach. W Rumunii przyuważyliśmy kilka ekip rowerowych. O samotnym Koreańczyku pisaliśmy, ale byli też Martin i Susanne, Holenderka i Duńczyk którzy właśnie kończą swoją 2,5-roczną rowerową podróż do Nepalu. Respect - wyglądali na wytyranych, z wielkim bagażem doświadczeń. Największe zaskoczenie było i tak na podjeździe na Transfagarsan, gdy odpoczywaliśmy. Słyszymy, że w oddali coś jedzie. Patrzymy, a tu wyłania się koleś w wampirkach. Bez ochraniaczy, ze zdartymi łokciami zjeżdża w dół na deskorolce. Przemknął obok nas i zniknął. Samobójca.

Poniżej kilka zdjęć i mapa naszej rowerowej trasy zrzucona z loggera. Pełna relacja zdjęciowa z wyjazdu pojawi się w przyszłości.









Dla przejrzystości mapy, błądzenie i plątanie się po miastach, pominęliśmy. 
Pozdrawiamy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz