O blogu
Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.
wtorek, 29 maja 2012
(Pa)górki południowej Polski - Dzień 12
Rankami nie śpimy tak długo jak tego chcielibyśmy. Pomimo zmęczenia, organizm sam budzi się po 7,00 i ma dość snu. Wtedy nie pozostaje nam nic innego jak pozbierać graty, pooglądać tyłki czy nie ma tam jakiego kleszcza i jechać dalej. Miejscówki pod namiot szukamy najczęściej po 19,00. Rozbijanie namiotu przy świetle dziennym jest wygodniejsze i nie trzeba świecić latarkami. Wczoraj jechaliśmy wzdłuż rzeki Poprad i tak naprawdę to był całodzienny taniec z deszczem. Jak padało to siedzieliśmy na przystanku, jak nie padało to kręciliśmy po asfalcie. Ciemne chmury i burze przewalały się po niebie od samego południa. Odwiedziliśmy Krynicę Zdrój i to miasto poza dużym supermarketem nie zrobiło na nas wrażenia. Minęliśmy je szybko i przed Grybowem na horyzoncie znowu pojawiły się ciemne chmury. Wiedzieliśmy, że nie uciekniemy przed deszczem i w ostatnim momencie, w lesie rozbiliśmy namiot. Udało się uchronić nas i nasz ekwipunek przed wodą. Wczoraj i dziś przewaliliśmy sporo terenu. W niedzielę byliśmy w Pieninach, a dziś jesteśmy już w Beskidzie Niskim. Ogólnie punkt startu - Żywiec jest już odległym wspomnieniem. Na liczniku w chwili obecnej mamy prawie 600 km. Dziś dotarliśmy do absolutnego krańca Polski- Koniecznej. Krajobraz byłych PGR-ów, porozpierniczanych gospodarstw i braku widocznych perspektyw na lepsze jutro jest przytłaczający. Ten fragment Beskidu Niskiego to zapomniany kawałek Polski, choć trzeba powiedzieć, że zdarzają się i tu wypasione traktory i gospodarstwa. Praktycznie od początku tego wyjazdu wchłaniamy mnóstwo jedzenia. Jemy wszystko jak leci z wyjątkiem flaczków, bo tych nie znosimy. Coli wypiliśmy już dużo i nie mamy jej jeszcze dość. Gorzej jest z czekoladowymi batonikami. Dziś wziąłem w sklepie dwa Snickersy do koszyka i odłożyłem je z powrotem na półkę. Autentycznie mi się przejadły i nie mogę na nie już patrzeć. Jako zamiennik wziąłem batony Lion. Na batoniku jest energia na jeden podjazd - on tylko "furknie". Zupełnie inaczej wygląda sprawa z gotowanym żarciem- z tego jest moc. Kuchenka na paliwo jest świetną sprawą. Pozwala nie tylko spróbować wszystkich dań z Pudliszek, ale i podgrzać wodę do umycia się w zimny wieczór. Ogólnie dalej na drodze budzimy zainteresowanie. Jedni nam się kłaniają, inni kwitują: "Że wam się tak chce". Dziś pan w Klimkówce stwierdził, że z takimi tobołami wybieramy się pewnie na wojnę trzydziestoletnią. Po tych kilkunastu dniach podróży rozbijanie namiotu jak i przemieszczanie się idzie nam sprawnie. Człowiek nabiera pewnych nawyków i pakuje się bardziej praktycznie. Samopoczucie i zdrowie narazie nam dopisują. Z kostką jest dobrze, chyba na tych Żywieckich i Sądeckich podjazdach dostała w kość bo przestała się odzywać. Gwoli wyjaśnienia chyba nie obumarła tylko się pewnie rozćwiczyła :). Do usłyszenia, mam nadzieję, że w świecie pod naszą nieobecność bardzo nie nagrandzili. Pozdrower
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz