O blogu

Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.

poniedziałek, 21 maja 2012

(Pa)górki południowej Polski - Dzień 3

Ktoś kiedyś powiedział, że rozmowy pomiędzy tymi co są w podróży, a tymi którzy zostają w domu to takie wzajemne okłamywanie się. Coś w tym jest bo kiedy jest "wyśmienicie", to piszesz że jest "wyśmienicie", a kiedy jest "źle" to też piszesz że jest "wyśmienicie"- i tak cały czas. A wszystko po to by nie martwić drugiej strony. Tym razem zamierzam pisać tak jak jest- bez ściemy. Niedziela dla mnie i dla Grzegorza zaczęła się źle. Mi nawalała kostka, a kompanowi dosłownie rozsypała się korba w rowerze. Zęby na podjazdach poszły w mak, a próba reanimacji tej kluczowej części skończyła się fiaskiem. Nie patrząc na nic, odkręciliśmy jedną koronkę z mojego roweru i zamontowaliśmy ją w welosipedzie Grześka. Co prawda na podjazdach dalej łańcuch przeskakuje, ale przy lekkim zjeździe spokojnie trzymamy średnią 28 km/h. Bez wątpienia musimy dorwać jakiś rowerowy sklep i wymienić cały napęd w jego rowerze. Mam wrażenie, że w tych terenach nie ma wartości pośrednich, tylko jest albo z górki, albo pod górę- czasami już do przesady. Cieszę się, że z upływem dzisiejszego dnia noga przestała mnie boleć. W Raczej za Żywcem kulinarnie zaszaleliśmy. Była pierś z kurczak, makaron i sos słodko-kwaśny. Przyrządzenie tego obiadu zajęło nam 1,5 h, ale dzięki temu posiłkowi dosłownie wdarliśmy rowery na wysokość 901 m n.p.m. Tu też mamy nocleg. Przyznam się, że w życiu nie dostałem tak w kość jak na podjeździe, na Hale Boracza. Szlak był tak stromy i kamienisty, że we dwóch musieliśmy pchać jeden rower. Przed zmrokiem udało nam się dotrzeć na szczyt, a przyroda nagrodziła nas rozgwieżdżonym niebem i ciszą. To jest tak, że w jednej chwili masz dość tego roweru, a w drugiej chłoniesz każdy zakamarek krajobrazu wszystkimi zmysłami. Jestem głęboko zafascynowany Beskidem Śląskim i Żywieckim. Pogoda nam sprzyja, dziś mocno opaliłem się na kolarza. Dobranoc, jutro dalej kręcimy :), może dotrzemy do Zawoi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz