O blogu

Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.

czwartek, 31 maja 2012

(Pa)górki południowej Polski - epizod przedostatni

Pojawiało się zdjęcie, bo piszę już z domu :). Wczoraj szczęśliwie dobiliśmy do Rzeszowa i zakończyliśmy eskapadę. Ostatni dwa dni jazdy były dosyć intensywne, bo nasze dzienne dystanse przekraczały 90 km. Nie mieliśmy czasowego parcia, ale dopiero teraz dostaliśmy "jadu" do kręcenia korbą. Wcześniej, gdy siadaliśmy na rowery to z rana odzywały się ręce i nogi. Mój staw skokowy przetrwał tą podróż i szczerze mówiąc ma się lepiej niż przed wyjazdem.
Przed rozpoczęciem tej wyprawy chciałem poznać nowy fragment Polski, przetestować kilka rzeczy i trochę się sponiewierać. Udało się to zrobić. Przetarliśmy dla siebie kilka szlaków i w pewne miejsca będę chciał kiedyś wrócić. Nie powiem, było ciężko, momentami nawet bardzo. Z takich odczuć najtrudniejszą chwilą jest moment kiedy zmęczony po całym dniu szukasz miejscówki, potem rozbijasz namiot i znowu wypakowujesz śpiwór, karimatę, etc. Dopiero dalszą rzeczą w kolejności jest zasunięcie zamka w śpiworze i odpłynięcie w sen. Jeśli chodzi o sprzęt, zwłaszcza ten starszy to mieliśmy kumulację problemów. Pierwszego dnia pod Żywcem, na drodze wojewódzkiej przyczepa Grzegorza pokazała swój humor i przy prędkości 55 km/h wypięła się. Skutek był taki, że wystrzeliła jak z procy i wylądowała w rowie. Poza kilkoma odrapaniami większych uszkodzeń nie odnotowaliśmy. Drugiego dnia Grzegorz zajechał swój napęd i przez następne trzy dni musiał prowadzić rower na podjazdach. To doświadczenie bardziej męczyło psychicznie, niż fizycznie. Dobrze, że w Zakopanem można kupić nie tylko chińskie pamiątki, ale i części rowerowe. Mój czerwony rower też święty nie był. W Pieninach, bębenek w tylnym kole zaczął wydawać metaliczne dźwięki. Miałem to już rozdzierać, ale pomogło wlanie oliwy. Najprawdopodobniej ten element kończy swój żywot.

Wiele się działo podczas tego wyjazdu i zapamiętam na pewno te krótkie rozmowy z miejscowymi. To niesamowite jak obcy ludzie chcą Ci przychylić nieba, albo dzielą się swoją historią, która naznaczyła ich na całe życie. Mam nadzieję, że tej otwartości, nam Polakom nigdy nie braknie.
Poza Eugeniuszem i Oliwią, maskotami które towarzyszyły nam od Zakopanego, przywieźliśmy także nietrwałą pamiątkę w postaci opalenizny. Ja opaliłem się na kolarza, a Grzegorz na Bułgara.

W ciągu 13-tu dni jadąc na rowerach, a czasami je pchając, pokonaliśmy 677 km. Z buta po Tatrach zrobiliśmy 31 km i pod tym względem możemy czuć niedosyt. Wysoko w górach wciąż zalega śnieg, ludzie wspominali że tydzień temu jeszcze jeździli na nartach, dlatego wyższe partie musieliśmy odpuścić.
Pieniędzmi przez ten czas nie szastaliśmy, nie chodziliśmy do barów, nie korzystaliśmy z zaproszeń klubu go-go, także finansowo wyszło nieźle. Wszystkie "potrawy" przyrządzaliśmy sami na benzynie ekstrakcyjnej (czytaj: kuchence) i nie przymieraliśmy głodem. Zważyłem się po powrocie i wychodzi, że schudłem 0,7 kg - czyli obiad.

Z rzeczy, które w ogóle mi się nie przydały, a które wiozłem całą drogę to: bluza polarowa, czapka zimowa (kominiarka wystarczyła), zimowe rękawiczki, odtwarzacz MP3 i szczypta pieprzu.
Przyznaję, że pogoda świetnie dopisała. W pierwszych dniach było po +28°C, potem upały zelżały i temperatura momentami wynosiła do +15°C. Poza jedną rześką nocą w Pieninach, temperatura nad ranem zatrzymywała się przy +8°C. Padało z przerwami tylko w jeden dzień i w ostatnią noc w Beskidzie Niskim, także nie przemokliśmy ani razu. No może poza Doliną Pięciu Stawów bo tam to nas przewiało i przemoczyło.

Na koniec posta, dziękuję Wszystkim Ludziom za wsparcie duchowe, fizyczne i informacyjne. Bez waszej  pomocy byłoby nam trudniej.

Poniżej zamieszczam zrzut z loggeraGPS jak przebiegała rowerowa trasa. Etap pieszy z Tatr, jak i błądzenie pominąłem.  



P.S. Zdjęć z wyjazdu jest trochę i są w surowym formacie. Minie jeszcze trochę czasu zanim je przebiorę i przerobię do zjadliwej formy, dlatego poniżej zamieszczam zalążek fotografii. Link do pełnej fotorelacji pojawi się w następnym poście. Póki co we wszystkich postach wysyłanych z komórki (bez zdjęć) poprawiłem literówki.


































1 komentarz: