O blogu

Witam na blogu rowerowo-podróżniczym. Powstał on z myślą, aby wreszcie w jednym miejscu umieścić relacje i zdjęcia z wyjazdów, w których uczestniczyłem. W tym miejscu będę zamieszczał informacje ze swoich bieżących wycieczek, tych mniejszych i tych większych. Tytuł blogu, umieszczony powyżej nie bez powodu tak brzmi, bo rower to nie tylko rozrywka na niedzielne popołudnia, ale i świetny środek transportu do poznawania nowych miejsc. Świat postrzegany z rowerowego siodełka jest inny niż ten widziany przez szybę samochodu. Aby przekonać się o tym nie trzeba mieć formy zawodowego kolarza, ani drogiego roweru, wystarczy być otwartym i gotowym na przygody.

wtorek, 22 maja 2012

(Pa)górki południowej Polski - Dzień 5

Po 5 dniach kąpieli w rzekach naprawdę miło wykąpać się w gorącej wodzie. Dziś popołudniu dobiliśmy do lokum w Zakopcu i przez najbliższe dni towarzyszyć nam będzie normalny dach, telewizor, lodówka, miękkie łóżeczko i Krupówki oddalone o 2 minuty drogi. Zostajemy tu do soboty i jutro ruszamy w Tatry z buta. Ostatnie dni to była mordęga. Jeździliśmy z hali na hale, choć należałoby powiedzieć podpychaliśmy z jednego pagórka na drugi. Wszystko to dlatego, że przemieszczamy się po szlakach pieszych, a czasami po najgorszych drogach zaznaczonych na mapie. Na tych duktach poza drwalami piechurów nie ma, a jak mijamy się z miejscowymi to niektórzy łapią się za głowę, że my z takimi tobołami. Grzegorza napęd w rowerze umarł, to już wiecie. Moja średnia koronka zamontowana w jego rowerze pomogła mu tylko na zjazdach i na leciuteńkich podjazdach. Pod górę Grzegorz musiał pchać. To nie była komfortowa sytuacja, zważywszy że trwała ona od niedzieli, a dziś rano"wjechaliśmy" na 1020 m n.p.m. Ostatnią noc spędziliśmy w lesie nieopodal Babiogórskiego Parku Narodowego. Wczoraj rozmawiałem z domem na temat kleszczy, a dziś rano znalazłem france na moim ciele w intymnym miejscu. Bez problemu pozbyłem się go i powiem wam, że te gady są coraz mniejsze. Ciekawe ile jeszcze ich złapię. Pomimo problemów ze sprzętem, wiatru w twarz, pokonaliśmy dziś rekordowe 65 km i jesteśmy na Podhalu. Przed 18,00 w końcu trafiliśmy do sklepów rowerowych i Grzegorz ma nowiuteńki napęd w rowerze. Przed wyjazdem zastanawiałem się po co zabieram pilnik i tyle kluczy, a ostatnimi dniami bez tego byłby ból. Rower Grzegorza chodzi już pięknie, moja kostka też ma się nie najgorzej. Czasami jeszcze się odezwie, ale jak nie napieram jak porąbany to jest dobrze. Jutro będzie pranie, nie w rzece, a w ciepłej wodzie, no i dopieścimy resztę sprzętu. Przepraszam za ewentualne błędy (piszę z komórki) i życzymy spokojnej nocy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz